O mnie

Mam na imię Anna i prawie 40 lat (2021 to ostatni z 3 z przodu). Mieszkam w Warszawie. Zawodowo zajmuję się marketingiem. Prywatnie mam Męża, dwóch Synów i jednego kota a właściwie kotkę (zapraszam na Instagram, gdzie można śledzić koci lifestyle @panna.mikotka). Artystyczna ze mnie dusza. I wrażliwa, a nawet nadwrażliwa. Łapię 5 srok za ogon. Lubię pisać, dzielić się przemyśleniami z innymi, dlatego raz na jakiś czas wrzucę jakieś słowo do sieci. Doba ma tylko 24h (kiedyś spać trzeba, choć zwykle gdy piszę coś na tej stronie to nie śpię ;)). Mam wciąż nowe pomysły. I 1000 myśli na minutę. Trudno mi to wszystko ogarnąć. Wiem, że mogę wszystko, ale nie wszystko na raz a z tym najtrudniej się pogodzić, bo ja zawszę chcę te swoje pomysły realizować tu i teraz. Uczę się akceptować siebie taką jaką jestem – (nad)emocjonalną, z nadprogramowymi kilogramami. A to całe blogowanie zaczęło się tak…


ZabiegAnna – kobieta w biegu – zabiegana Anna, kobieta pracująca, żona Męża, matka dwóch Synów. Biegam po lepszą wersję siebie.

Mam 30+ lat*. Mieszkam w Warszawie. Kilka lat temu wyszłam za mąż i nie zamierzam wracać 😉 Mam dwóch
synów. Zawodowo zajmuję się marketingiem. W maju 2014 r. zaczęłam
biegać i… wierzę, że już nie przestanę:)

Dlaczego zaczęłam biegać? Nigdy nie byłam specjalnie aktywna fizycznie, jedynie od czasu do czasu dopadały mnie zrywy większej lub mniejszej aktywności (aerobik, jazda na rowerze). Jednak przyszedł taki moment w moim życiu kiedy poczułam się niewygodnie w swoim ciele. Przekroczenie „magicznej” 30-tki, dwie ciąże, żylaki, problemy z kręgosłupem, zmagania z chorobą tarczycy, nadprogramowe kilogramy… Pomyślałam: „Basta!”. Pora się za siebie wziąć, wreszcie poczuć się sobą ze samą sobą. I postanowiłam: „Będę biegać!”.

Dlaczego biegać? Biegacze zawsze mi imponowali. Tak się złożyło, że zawodowo miałam też styczność z środowiskiem triatlonistów, którzy w dużej mierze wywodzą się przecież ze środowiska biegaczy. Nasiąkłam chyba wydzielanymi przez nich endorfinami, bo zaczęłam myśleć, że może i ja kiedyś będę jedną z nich… I tak myśl, która kiedyś nieśmiało zakiełkowała w mojej głowie, któregoś dnia, podlana wiosenno-letnią aurą, po prostu zakwitła.

Wiedziałam, że muszę się zmierzyć ze swoim wewnętrznym leniem (podobno urodzeni w niedzielę już tak mają;)), więc postanowiłam, że jeśli mam odnieść sukces (czytaj: stać się biegaczem, przebiec kiedyś maraton, albo chociaż pół;)), to muszę się za to zabrać na poważnie. Tak trafiłam na stronę www.biegaj40minut.pl. Przeczytałam i pomyślałam: „Spróbuję!”.

Zadbałam o motywację – wciągnęłam do biegania starszego brata (Mąż odpada – ktoś musi zostać z dziećmi), kupiłam kilka biegowych gadżetów (np. różowy biegowy zegarek:)), buty do biegania (ciuchy funkcyjne były z czasów wspomnianych wcześniejszych zrywów aerobikowo-rowerowych). Zaczęłam czytać strony o tematyce biegowej, magazyny o bieganiu, przeglądać plany treningowe i… 19 maja 2014 wyszłam na swój pierwszy trening biegowy.

Żeby jeszcze bardziej się zmotywować do treningów pomyślałam o udziale w zawodach, takich dla początkujących. Wystarczyło zmieszczenie się w regulaminowym czasie. Przypadkowo trafiłam w sieci na informację o Samsung Irena Women’s Run (5 km), biegu dla kobiet. Zapisałam się i wystartowałam 29 czerwca, 3 dni po tym jak pierwszy raz biegłam jednym ciągiem, bez żadnej przerwy na marsz, przez 40 min i pokonując blisko 5 km. Relacja: tutaj.

Teraz biegam regularnie 3-4 razy w tygodniu 🙂 Zaliczyłam już cztery „połówki”, a we wrześniu 2015 zmierzyłam się, z sukcesem ;), z królewskim dystansem.

Liber & Natalia Szroeder „Teraz Ty”

„Twoje wielkie zmiany są możliwe, wciśnij tylko start!”

Na dowód wklejam to zdjęcie 🙂

2011 vs. 2015

*Aktualizacja: 18.10.2015 r.


Hmm… powyższa aktualizacja była już daaawno temu. Aktualnie mam 35+ lat**. I już tak nie wyglądam. Tzn. wyglądam, ale jak ta Ania z lewej. Niestety…
 
Po powrocie  z urlopu wychowawczego do pracy (październik 2015) coraz trudniej było mi utrzymać biegowy reżim treningowy. Tak, wiem – wymówki, wymówki, wymówki… Ciężko rano wstać, po pracy ważniejsze dzieci i dom a wieczorem najłatwiej zalec na kanapie przed telewizorem.
 

W 2016 jeszcze trochę biegałam, brałam udział w zawodach. W 2017 były już tylko okolicznościowe zrywy rzędu 5 km „w pięknych okolicznościach przyrody”. Ukończyłam też jeden półmaraton (warszawski) – tak z marszu – i częściowo też marszem…

Blog – ten tutaj – umarł całkiem. Czy raczej ja go uśmierciłam, a przecież tak bardzo lubię pisać… Znaki życia dawałam tylko na FB i IG.

W lutym 2018, kiedy w końcu postanowiłam się ogarnąć (bo waga niebezpiecznie zbliżyła się do tejstarej, tej z okresu zanim zaczęłam biegać), neurolog oznajmił mi że bieganie nie jest dla mnie, osoby chorującej na Hashimoto, najlepszym sportem… Ani bieganie, ani fitness, powinnam wybrać raczej pilates, jogę…
 
Próbowałam. Przecież jestem dumną posiadaczką karty Multisport, a jakże! Ale od posiadania do korzystania droga kręta, wyboista i jeszcze pod górę… Zawsze było „coś”,
jakiś rozpraszacz…
 

Potem jeszcze doszły problemy z kręgosłupem. W maju wysiadł mi odcinek lędźwiowy – nie można bezkarnie siedzieć po kilka godzin za biurkiem przed ekranem komputera,  wysiadywać nadgodzin w pracy. Organizm w końcu upomni się o swoje, o należną mu uwagę i troskę. To już całkiem skomplikowało kwestię powrotu do biegania.

Ale przecież ja i tak zawsze jestem w biegu – ciągle gdzieś ganiam, łapię kilka srok za ogon… W głowie toczy się nieustanna gonitwa myśli – podobno Hashimoto tak działa. Szczerze – sama już nie wiem, może po prostu taka już jestem zakręcona… zabiegana… ZabiegAnna po prostu 😉
 
Na razie bieganie zamieniłam na rower i maszerowanie. No i rehabilitację. Próbuję naprawić to co zepsułam. Mam nadzieję, że jeszcze będę mogła biegać. Dobrze, że rower daje mi to samo poczucie wolności. Bo to jest główna motywacja. Czasami po prostu muszę uciec. Od problemów, od otaczającego świata. Uciec i uspokoić ten codzienny kołowrotek myśli.
 
Teraz rozpoczynam projekt „down size me” – bo jednak lepiej się czuję w rozmiarze S niż L. A skoro tak – to trzeba zacisnąć zęby i przestać użalać się nad sobą, czy szukać wymówek. Wiem, że tak jest. Znam to – przecież już raz to przerabiałam. Zobaczymy dokąd tym razem zaprowadzą mnie zabiegane ścieżki życia. Wierzę, że do czegoś dobrego.
 

 **Aktualizacja: 15.08.2018 r.


I znów zmiany, zmiany, zmiany…*** Nie ma już ZabiegAnny/ZabiegAnnej – jest jaroszanna.online. Nie biegam, więc choć w sercu (na zawsze?) pozostanę biegaczką, to nazwa bloga już do niego… do mnie nie pasowała. Nadal jednak lubię czasem coś napisać i podzielić się tym z innymi w sieci. Rzucić słowem w online. Zatem zapraszam do lektury 🙂

***Aktualizacja: 04.01.2021 r.